... jest jednym z moich ulubionych miast europejskich. Odwiedziłam to miejsce już kilka razy i mam same dobre wspomnienia. Wszystko dzięki temu, że Paderborn jest miastem partnerskim Przemyśla, w którym mieszkam, a to że jestem zawodowym muzykiem, sprzyja wyjazdom w celu uświetniania wszelkich uroczystości oprawą muzyczną.
Dokładnie 3 listopada odbył się koncert, w którym wzięłam udział wraz z kilkoma koleżankami z orkiestry kameralnej. Szybka podróż samolotem oraz mała ilość prób sprawiły, że zwiększyła się ilość czasu wolnego, który dzięki ładnej pogodzie mogłyśmy spędzić na spacerach i zakupach. Oczywiście jak przystało na rasową dziewiarkę nie mogłam nie zajrzeć do miejscowych pasmanterii. Upodobałam sobie szczególnie jedną z nich, wypełnioną po brzegi pięknymi włóczkami m.in. z firmy Lang Yarns, Atelier Zitron oraz Louisa Harding.
Coś pięknego. Taka pasmanteria to miejsce marzeń. Śliczne włóczki, a wśród nich gdzieniegdzie pozawieszane piękne chusty i szale, które można kupić lub po prostu się nimi zainspirować, ponieważ użyte w nich ściegi są dość proste, a na dołączonej karteczce wypisane są wszelkie parametry użytych włóczek. Na zewnątrz również stało kilka koszy, wypełnionych włóczkami skarpetkowymi oraz przecenionymi z powodu resztkowej ich ilości.
Trudno się było zdecydować. W ciągu dwóch dni zajrzałam tam 4 razy długo zastanawiając się co wybrać. W końcu zdecydowałam się na 6 resztkowych motków włóczki Alice z Lang Yarns oraz jeden motek Emozione Lane Mondial.
Moje koleżanki początkowo żartowały z mojego podekscytowania, ale jak tylko weszły do sklepu to udzielił im się mój zachwyt. Padły nawet słowa: "Renia, od teraz to ja się w ogóle nie dziwię twojej miłości do włóczek, one są tak piękne..."
Dwie koleżanki postanowiły kupić włóczkę, z której będę wkrótce dziergać komin i szalik z czapką dla nich. Tak sobie teraz myślę, że wyjdzie z tego pamiątka odzwierciedlająca partnerstwo międzymiastowe. Włóczka z Paderborn, a dziewiarka z Przemyśla :)
To nie koniec pamiątek. Kiedy byłam w Paderborn 5 lat temu (zobacz TUTAJ) w jednej z księgarni kupiłam książkę o zwierzęcych czapkach i tym razem też postanowiłam poszperać po półkach w poszukiwaniu czegoś ciekawego. Jakże się mile zaskoczyłam widząc na ekspozycji książkę wydaną przez znaną projektantkę chust Melanie Berg pt. "Shawls". Autorka zamieściła w tej książce 15 opisów chust, które dostępne są również na ravelry. Tam każdy z projektów kosztuje ok. 7 euro, a książka (wydana po niemiecku i angielsku) ma cenę 22 euro. Smakowity kąsek w bardzo dobrej cenie. Nie można było przejść obok niej obojętnie.
Jestem pod dużym wrażeniem mentalności Niemek, dla których dzierganie na drutach to normalna czynność. W pasmanteriach było pełno klientek, olbrzymi wybór prasy dziewiarskiej i przeróżnych drutów. W księgarni znalazłam nie jedną, lecz kilka półek z książkami o drutach, szydełku i szydełku tunezyjskim. Na ulicach spotkałam sporo pań w dzierganych ręcznie kominach i czapkach.
Wiem, że w Polsce też mamy takie sklepy, ale znajdują się one głównie w dużych miastach. W małych niestety jest inaczej. Kiedyś zdarzyło mi się wstąpić do pasmanterii, w której sprzedawczyni z wyniosłą miną wyjaśniała mi wyższość akrylu nad wełną...
Marzy mi się, by przyszła zmiana na lepsze. By dla ludzi ważna stała się jakość, by potrafili docenić handmade, by małe pasmanterie chciały się zaopatrywać we włóczki naturalne oraz lepszej jakości i żeby im się to opłacało. A nam - dziewiarkom życzę lepszych zarobków, by nas było na te śliczne włóczki stać.
Dokładnie 3 listopada odbył się koncert, w którym wzięłam udział wraz z kilkoma koleżankami z orkiestry kameralnej. Szybka podróż samolotem oraz mała ilość prób sprawiły, że zwiększyła się ilość czasu wolnego, który dzięki ładnej pogodzie mogłyśmy spędzić na spacerach i zakupach. Oczywiście jak przystało na rasową dziewiarkę nie mogłam nie zajrzeć do miejscowych pasmanterii. Upodobałam sobie szczególnie jedną z nich, wypełnioną po brzegi pięknymi włóczkami m.in. z firmy Lang Yarns, Atelier Zitron oraz Louisa Harding.
Coś pięknego. Taka pasmanteria to miejsce marzeń. Śliczne włóczki, a wśród nich gdzieniegdzie pozawieszane piękne chusty i szale, które można kupić lub po prostu się nimi zainspirować, ponieważ użyte w nich ściegi są dość proste, a na dołączonej karteczce wypisane są wszelkie parametry użytych włóczek. Na zewnątrz również stało kilka koszy, wypełnionych włóczkami skarpetkowymi oraz przecenionymi z powodu resztkowej ich ilości.
Trudno się było zdecydować. W ciągu dwóch dni zajrzałam tam 4 razy długo zastanawiając się co wybrać. W końcu zdecydowałam się na 6 resztkowych motków włóczki Alice z Lang Yarns oraz jeden motek Emozione Lane Mondial.
Moje koleżanki początkowo żartowały z mojego podekscytowania, ale jak tylko weszły do sklepu to udzielił im się mój zachwyt. Padły nawet słowa: "Renia, od teraz to ja się w ogóle nie dziwię twojej miłości do włóczek, one są tak piękne..."
Dwie koleżanki postanowiły kupić włóczkę, z której będę wkrótce dziergać komin i szalik z czapką dla nich. Tak sobie teraz myślę, że wyjdzie z tego pamiątka odzwierciedlająca partnerstwo międzymiastowe. Włóczka z Paderborn, a dziewiarka z Przemyśla :)
To nie koniec pamiątek. Kiedy byłam w Paderborn 5 lat temu (zobacz TUTAJ) w jednej z księgarni kupiłam książkę o zwierzęcych czapkach i tym razem też postanowiłam poszperać po półkach w poszukiwaniu czegoś ciekawego. Jakże się mile zaskoczyłam widząc na ekspozycji książkę wydaną przez znaną projektantkę chust Melanie Berg pt. "Shawls". Autorka zamieściła w tej książce 15 opisów chust, które dostępne są również na ravelry. Tam każdy z projektów kosztuje ok. 7 euro, a książka (wydana po niemiecku i angielsku) ma cenę 22 euro. Smakowity kąsek w bardzo dobrej cenie. Nie można było przejść obok niej obojętnie.
Jestem pod dużym wrażeniem mentalności Niemek, dla których dzierganie na drutach to normalna czynność. W pasmanteriach było pełno klientek, olbrzymi wybór prasy dziewiarskiej i przeróżnych drutów. W księgarni znalazłam nie jedną, lecz kilka półek z książkami o drutach, szydełku i szydełku tunezyjskim. Na ulicach spotkałam sporo pań w dzierganych ręcznie kominach i czapkach.
Wiem, że w Polsce też mamy takie sklepy, ale znajdują się one głównie w dużych miastach. W małych niestety jest inaczej. Kiedyś zdarzyło mi się wstąpić do pasmanterii, w której sprzedawczyni z wyniosłą miną wyjaśniała mi wyższość akrylu nad wełną...
Marzy mi się, by przyszła zmiana na lepsze. By dla ludzi ważna stała się jakość, by potrafili docenić handmade, by małe pasmanterie chciały się zaopatrywać we włóczki naturalne oraz lepszej jakości i żeby im się to opłacało. A nam - dziewiarkom życzę lepszych zarobków, by nas było na te śliczne włóczki stać.
Cieszę się, że mogłaś być w tak pięknym sklepie:))
OdpowiedzUsuńWyniosłe panie w pasmanterii to w moim mieście: norma, która odpycha od zakupów. Miło by było znużyć ręce w tych miękkich moteczkach:)
Pozdrawiam:))
Jeszcze teraz wspominam przemiłą ekspedientkę, która cierpliwie czekała aż ja x razy pomacam te śliczne motki. Było mi głupio, że to tyle trwa i że wracam tam po raz kolejny, ale ona była bardzo sympatyczna.
UsuńReniu - ja też marzę o tym, żeby wreszcie u nas powstały takie sklepy! Też w kółko słucham w pasmanterii, że wełna gryzie i nikt jej nie chce. Że Kotek jest najlepszy... Ech... Cieszę się, że mogłaś tam być, że kupiłaś śliczną włóczkę i teraz jestem ciekawa, co z niej powstanie?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko,
Asia
Oj Asiu, to było super doświadczenie. Oczywiście już zaczęłam dziergać szalik z Westa.
UsuńTyle bogactwa!!! Włóczki, książki i tylko szkoda, że to nie u nas:(
OdpowiedzUsuńPrzy takiej ilości włóczek wybór tej najładniejszej jest naprawdę trudny. Ja to bym chyba dostała kociokwiku:) ale Ty spisałaś się na medal. Włóczki super!
Ja już prawie dostałam tam kociokwiku. Po trzecim razie wyszłam z ulgą, że już koniec i nie muszę się więcej zastanawiać. Gdy po godzinie wróciłam z koleżanką, która też się nie mogła zdecydować na zakup, to weszłam tam tylko na chwilę, doradzilam jej Westa i wyszlam :) Było cudnie. Chciałoby się mieć taki sklep na co dzień, ale z drugiej strony jakby się miało, to nie wzbudzałby już tyłu emocji.
UsuńZastanawiałam się skąd znam nazwę miasta Paderborn... Znalazłam się w tamtych okolicach zupełnie nieoczekiwanie w styczniu tego roku. W czasie huraganu przechodzącego przez całą Europę zawrócono nasz samolot, którym leciałam w odwiedziny do dzieci i wnusia. Zamiast wylądować w Eindhoven trafiliśmy na lotnisko Paderborn/Lippstadt. Lądowanie było baaardzo stresujące, pasażerowie, zwłaszcza z tyłu, odmówili chyba wszystkie pacierze jakie znali. Bujało i trzęsło paskudnie, a po wylądowaniu pilot zebrał zasłużone brawa. Notabene kapitanem był wtedy Pan Bachleda - Curuś, brat naszej aktorki :-) Zostaliśmy uziemieni na lotnisku, niektórzy do późnego wieczora, gdyż wstrzymano wszystkie pociągi, zamknięto autostrady itp. Nie miałam więc okazji zawrzeć bliższej znajomości z miastem w tych okolicznościach ;-)
OdpowiedzUsuńChciałabym kiedyś znaleźć taki super sklep z włóczkami jak ten na zdjęciach. W Holandii trafiłam kiedyś na taki raj wypchany do sufitu różnymi cudami. Niestety ceny w euro były kosmiczne. Zaopatrzyłam się więc w ichnim sklepie przypominającym Kik albo Pepco w mieszankę wełny z akrylem w beżowej kolorystyce typu tweed. Cena 2,5 € za 100 g, do tego druty teflonowe z żyłką po 0,70 €, zrobiłam 3 swetry dla męża i zięcia, dla siebie duże ponczo z warkoczami i golfem. Jeszcze został mi kilogram na jakieś duże swetrzysko. Włóczka miękka, ciepła, świetnie się nosi, niespecjalnie "kulkuje" na rękawach.
Wow, ale miałaś wrażenia. Dobrze, że bezpiecznie dotarłaś na ziemię. My też lądowaliśmy na tym lotnisku, ale dzięki Bogu pogoda była OK.
UsuńMieszkam w małej nadmorskiej miejscowości. Mamy jedną pasmanterię z akrylami, moherami kiepskiej jakości, bawełną w nieciekawych kolorach. Jeśli zdarzy się wełna, to jest w tak niewielkich procentowo ilościach zarówno w składzie jak i na półkach. Sprzedawczyni robiąca na drutach, jest pozostałością po dawnych czasach. Jest całkiem miła, ale nie rozwija się w sklepowym asortymencie. Zdarza nam się czasami rozmawiać o tym co mam na sobie i z czego robię. Zapisałam jej nawet namiary na sklepy internetowe, gdzie można nabyć hurtowo włóczkę i nic to niestety nie zmieniło. Kilka lat temu powstała kolejna pasmanteria. Na lepszej przestrzeni, z lepszymi włóczkami, Pani była bardziej kompetentna, ale mniej kontaktowa. Niestety miejsce to zamknięto. Wydaje mi się, że to jeszcze nie był czas świadomości co nosimy, z jakich materiałów, o jakim składzie. W Malezji, gdzie chwilowo mieszkam, mam problem z takimi sklepami. Mam jeden duży australijski sklep Spotlight, gdzie jest duży dział z włóczkami. Nie są porażającej jakości, ale lepszej niż w moim ukochanym mieście. Zorganizowali Dzień Publicznego Dziergania, na który wybrałam się z torbą moich chust, które wzięłam ze sobą z Polski i Ubrałam się w bawełniany top. Jakiż wzbudziłam zachwyt i entuzjazm! Nie mogli się nadziwić, że można takie cuda robić własnymi rękami.
OdpowiedzUsuńDlatego zazdroszczę Ci, że mogłaś być w takim miejscu i napawać się ilością, jakością, kolorem! Oby u nas powstawało więcej takich miejsc. Pozdrawiam ciepło, ale bez słońca dzisiaj. Pora deszczowa daje znać o sobie:)))
Dlatego dobrze, że mamy chociaż sklepy internetowe. Szkoda tylko, że zakupy w nich są ryzykowne, bo nie ma jak "pomacać" włóczki, ani nie ma jak zobaczyć rzeczywistego koloru. Do tego zwykle trzeba kupić więcej żeby nie zabrakło, a potem zostaje nadmiar i nie opłaca się go zwracać. W ten sposób w domu powstaje osobista pasmanteria :)
UsuńW Przemyślu są 3 pasmanterie i czasem zdarzy mi się coś w nich kupić. Nie są złe, mają na stanie głównie włóczki tureckie. Jednak rzadko tam zaglądam, ponieważ mam sporo zapasów podobnych włóczek jeszcze sprzed paru lat.
Pozdrawiam serdecznie z jesiennego Podkarpacia.
No tak, ja mam u siebie to samo. Mała pasmanteria, która z daleka już skrzypi od akrylu i całkiem miła ekspedientka/właścicielka dla której sztuczne włókna są najlepszym towarem. Wełny nie ma na półkach, bo wełna się nie sprzedaje. Pozostaje mi tylko podziwiać Twoje zdjęcia tego pięknego miejsca:) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńI ewentualnie odwiedzić większe miasta :)
UsuńTaka pasmanteria to prawdziwy raj, kolorowy zawrót głowy. Mam to szczęście, że w moim mieście jest podobny sklep z włóczkami, więc mogłabym poszaleć.Jednak wbrew logice w większości robię zakupy w sieci. A potem przychodzi paczuszka i ... Przecież kolor był inny???!!! Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńCzyli też masz zapas wełny w domu :)
UsuńCudnie wyglądają włóczki w wiklinowych koszach przed pasmanterią! W moich stronach też brak takich pasmanterii niestety.
OdpowiedzUsuńTaki chyba mają zwyczaj, bo w pozostałych pasmanteriach również włóczki były eksponowane w kosztach przed wejściem.
UsuńZazdraszczam możliwości pomacania tego całego dobra :))) i cierpliwej, miłej obsługi, a nie takiej co to po chwili już przestępuje z nogi na nogę, bo za długo. Mieszkam w dużym mieście, ale do pasmanterii stacjonarnych prawie nie zaglądam, tu pełna zgoda co do macania i przekłamywania kolorów. Też marzy mi się taki sklep z duszą :))) Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńNo to oby nastały czasy, w których takich sklepów będzie więcej.
Usuń