... powstał pod wpływem inspiracji kardiganem pani Marioli, pokazanym podczas jednego z e-dziewiarkowych spotkań, transmitowanych przez YouTube w zeszłym roku, a którego opis wykonania został udostępniony na stronie sklepu - klik.
Prawdę mówiąc moja wersja jest podobna do oryginału tylko pod względem przeprowadzenia kolorystyki. Reszta to jest radosna (lub nie, jak się później okaże) twórczość własna.
Wybrałam włóczkę wełnianą zamiast bawełnianej, bo w zamierzeniu kardigan miał być bardziej jesienno-zimowy, niż letni. Kolory miały być uniwersalne, pasujące prawie że do wszystkiego, stąd dobór szarości, beżu i czerni na bazowej bieli.
Pierwsze oczka narzuciłam na druty jeszcze we wrześniu i puszczając wodze fantazji, spontanicznie kształtowałam dekolt rzędami skróconymi, przy jednoczesnym celowym wydłużeniu linii ramion. Jak widać na poniższym zdjęciu, linię ramienia pociągnęłam później na rękaw. Efekt ten uzyskałam poprzez dodawanie oczka (KRL -
zobacz TU) i przerobienie dwóch kolejnych oczek razem.


Niedługo później odczułam lekki niepokój, bo dekolt nie układał się tak dobrze, jak to sobie wcześniej wyobrażałam. Pomyślałam jednak, że w trakcie namaczania wszystko się ułoży. Włożyłam nawet do wody wydziergany fragment i po wysuszeniu jakby się poprawiło, ale nie do końca. Powinnam była wtedy zmienić całą koncepcję, ale mnie chyba całkiem zamroczyło i dziergałam dalej. Zrobiłam udawany szew po bokach, wcięcie w talii, rozszerzenie na biodra, a po osiągnięciu odpowiedniej długości zamknęłam oczka. Potem dorobiłam rękawy, namoczyłam kardigan, wysuszyłam go i założyłam, a potem z wielkim rozczarowaniem i złością na samą siebie rzuciłam w kąt. No niby ładnie wyszło, fajne kolory, tułów całkiem całkiem, ale ten dekolt dalej źle się układał.
Było to mniej więcej w listopadzie i do dziś nie chciałam tego kardiganu Wam pokazywać. Tym bardziej, że długo wyglądał inaczej, niż teraz. Początkowo był dłuższy o dwa pasy i nie miał guzików. Nosiłam go tylko w domu, bo był przyjemnie ciepły, a w trakcie zdalnych lekcji nie miało dla mnie znaczenia jaką sweter ma długość i jak mu się dekolt pod moją altówką układa :)
Dopiero w marcu poczułam siłę, by coś z delikwentem zrobić. Wybrałam się do miejscowej pasmanterii, gdzie udało mi się dobrać fajne guziki. Do ryżowych plis dorobiłam patki i przyszyłam guziki w odpowiednich miejscach, by zapięcie mogło trzymać całość w ryzach.
Skróciłam też kardigan do długości, która mi bardziej odpowiadała. Był też pomysł z dorobieniem części golfowej, ale jednak zatrzymałam się na tym etapie i dziś kardigan tak wygląda:
Dziś przetestowałam też odwrotny sposób zakładania. Pokazywałam Wam już wcześniej taki zabieg (np.
TUTAJ - klik) i aż do dziś nie przyszło mi do głowy, że jest sens coś takiego zrobić w swetrze bez kołnierza. A jednak ma to sens w przypadku, gdy budzimy się z lekko zesztywniałym i obolałym karkiem, który trzeba wraz z częścią łopatkową ogrzać, by poczuć się lepiej. I co wtedy możemy zrobić? No właśnie to: założyć termoforek na siebie i nawet nieźle w tym wyglądać ;)
Podsumowując cieszę się, że ten kardigan ujrzał światło dzienne. Pogodziłam się z tym, że nie do końca wyszedł mi tak, jak chciałam. Mimo to jest przeze mnie lubiany i noszony, a historia jego powstania będzie dla mnie lekcją przy tworzeniu następnego.
Włóczka BABY MERINO Drops przerabiania podwójną nitką,
druty chyba 3,5 mm (nie pamiętam)