... za wydzierganiem sobie chociaż jednej pary skarpet w tym sezonie.
Tak z ciekawości sięgnęłam teraz do archiwum mojego bloga, by zobaczyć kiedy ostatnio dziergałam skarpety i wychodzi na to, że ostatnią parę zrobiłam ok. 7 lat temu, czyli dawno. Jednak przez ten czas nie miałam potrzeby dziergania kolejnych par, bo takie wyroby noszę głównie w domu i wystarczały mi te posiadane, noszone na zmianę z dzierganymi kapciami.
Przy obecnym trybie życia, czyli głównie pracy zdalnej, w sezonie zimowym zauważyłam, że jeśli nie założę skarpet z dłuższą cholewką, to marznę. Jednak z powodu nieustannie zajętych mozaiką rąk, potrzeba posiadania skarpet kończyła się tylko na ciągłym powtarzaniu zdania: "muszę wreszcie zrobić jakieś skarpetki..." Z tego powtarzania nadal nic by nie wynikało, gdyby nie to, że parę dni temu z kolejnego zaprzyjaźnionego bloga wylała się skarpetkowa fala inspiracji. Wtedy postanowiłam, że dłużej to zawieszenie trwać nie może i trzeba się zabrać za skarpetki tu i teraz.
Poszłam na łatwiznę. Wyciągnęłam 3 motki włóczki skarpetkowej z zapasów, dobrałam do nich druty 4 mm i nie bawiąc się w szukanie wzorów i obliczanie pięty, wykonałam małą próbkę, by się zorientować ile potrzebuję nabrać oczek, a następnie rozpoczęłam dzierganie modelu, który jest tak uniwersalny, że będzie pasować na każdą stopę. Model uniwersalny opiera się na metodzie spiralnej.
Autorką tej metody jest Laila Wagner. Laila wydała książeczkę, w której zamieściła kilka modeli skarpet. Kilka lat temu rozszerzyłam ten temat o wariant z grubszymi włóczkami i różnymi ściągaczami. Jeśli jesteście ciekawe jak się tworzy takie skarpety, to zapraszam do zaglądnięcia na mój drugi blog TUTAJ - klik.
Co jest takiego fajnego w tej metodzie? Brak potrzeby wyrabiania pięty i to naprawdę nie przeszkadza potem w noszeniu takich skarpet. Wiem, bo testowałam to wiele razy. Ściągacz w sprytny sposób dopasowuje się do kształtu stopy.
Moje skarpety celowo są luźniejsze. Dziergałam je od palców na stałą szerokość. Przy górnym brzegu zamknęłam oczka metodą tradycyjną, dozując naprężenie włóczki roboczej tak, by nie było ani zbyt luźno, ani zbyt ciasno. Sięgają one do łydki, ale docelowo i tak będę je zawijać lub zsuwać.
Chciałabym bardziej zgłębić temat skarpet, ale coś czuję, że ten proces odsunie się w czasie. Włóczki z pudeł wręcz krzyczą do mnie, żeby je wreszcie przerobić na swetry, a ręce rwą się do kolejnej mozaikowej chusty. Tak więc tęsknota do nowej pary skarpet została zaspokojona, a co dalej, zobaczymy :)
Kolejny raz zaskakujesz swoją kreatywnością:)nową metodą wyrobu i wzoru:) Czuję się w obowiązku zrobienia kolejnych skarpet metodą spiralną:D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam 😊
Czuj się współodpowiedzialna za to, że się ogarnęłam i je zrobiłam :-D
Usuń:) Wiem, że nie o zdjęcia wyrobów tutaj chodzi, tylko właśnie o te wyroby, ale NIE ODPUSZCZĘ. Ostatnie zdjęcie urokliwych i zapewne ciepłych skarpet, najlepsze. Wywołało uśmiech na mojej twarzy :) Dla niewtajemniczonych. Jestem siostra Reni, Agnieszka, co w Zielonej Górze mieszka :)
OdpowiedzUsuńAguś, właśnie taki efekt miało ono wywołać :D
UsuńJedne skarpety w sezonie obowiązkowo. :)
OdpowiedzUsuńTak jest!
UsuńReniu, dobrze, że przypomniałaś metodę spiralną. Do tej pory dziergałam skarpety dobrze przylegające do stopy, czyli takie, które można nosić po domu, ale także do butów. Ale czasami chce się mieć właśnie takie grubiutkie z wysoką, dającą się drapować, cholewką. Zapisuję sobie link do Twojego tutorialu. Na pewno do niego wrócę:-)
OdpowiedzUsuńO widzisz, a ja bym chętnie jeszcze raz wydziergała sobie takie cienkie :)
Usuń