wtorek, 17 października 2017

Wielbłąd z owcą na Giewoncie...

... i nie chodzi tu o jakieś anomalie zoologiczne... To tylko ja w zeszłą sobotę wdrapywałam się na szczyt w kominie z włóczki wielbłądziej połączonej z wełną owiec.


Pierwszy raz, od kiedy pracuję, moja szkoła zorganizowała wyjazd integracyjny z okazji Dnia Nauczyciela. Pomysł zrodził się w czerwcu, cała organizacja przebiegała teraz, ale nikt, absolutnie nikt nie mógł przewidzieć jaka pogoda zastanie nas akurat w ten weekend w Zakopanem. I okazało się, że pogoda była świetna, w sam raz do pieszych wędrówek, a kolory jesieni cieszyły oczy.




Było nas dużo, ponad 50 osób i oczywistym było, że nie każdy da radę skorzystać z tych samych atrakcji co inni. Podzieliliśmy się na grupy i ja byłam w tej grupie, która podjęła się wędrówki na Giewont pod okiem przewodnika.

Do ubrania zabrałam z sobą dziergawki "ze stażem". Niestety z nadmiaru pracy w ostatnim czasie nic nowego nie zdążyłam wydziergać. Ale z drugiej strony dobrze, bo przypomnę Wam dzisiaj komin - szyjogrzej sprzed 4 lat, który powstał z nieprodukowanej już włóczki, czego żałuję, bo jest bardzo fajna.

Komin jest ciepły, ale dzięki naturalnemu surowcowi w składzie nie zatrzymuje w sobie wilgoci, tylko ją odprowadza na zewnątrz. Dzięki temu przez cały dzień czułam się komfortowo. Kształt komina też się sprawdził, bo dopasowywał się do panujących warunków - otulał szyję lub odsłaniał ją, był łatwy w zdejmowaniu, a przy silniejszym wietrze mogłam go nawet trochę naciągnąć na głowę (bo zapomniałam czapki). I tu wtrącę, że jedną z największych zalet włóczek naturalnych jest to, że wyroby z nich nie elektryzują włosów.






Cudowne widoki mobilizowały do pokonywania trudniejszych podejść.







Na szczycie nie było zbyt dużo miejsca. Było też trochę ludzi, więc siłą rzeczy nie mam ani jednego udanego zdjęcia solo. Ale to nic, o kominie miało być...




Schodzenie było bardziej ekstremalne niż wychodzenie. Gdy tylko zeszliśmy do przełęczy, to Giewont i pobliskie inne szczyty zaczęły ginąć w chmurach.






Gdybyśmy dotarli pod szczyt godzinę później, to widzielibyśmy głównie biel. Mieliśmy dużo szczęścia z pogodą. Dosłownie wstrzeliliśmy się idealnie.

I tym akcentem kończę ten wspominkowy post. Kolejnym razem pokażę już nową dziergawkę, wciąż jeszcze dzierganą. Praca postępuje bardzo powoli, bo nitka jest cienka, ale koniec już blisko.


14 komentarzy:

  1. I ja teź kiedyś dotarłam na Giewont. Na szczycie ze strachu przebywałam tylko w pozycji leżącej :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękne widoki. Pogoda wspaniała. Na Giewoncie moja noga nie stała. Widziałam Giewonta tylko z daleka.No cóż wspaniała wyprawa. A ciepło na szyi zawszę się przydaje.

    OdpowiedzUsuń
  3. The blog are the best that is extremely useful to keep.
    I can share the ideas of the future as this is really what I was looking for,
    I am very comfortable and pleased to come here. Thank you very much.
    บอลพรุ่งนี้

    OdpowiedzUsuń
  4. Super wycieczka:)Pogoda dopisała , taki wielofunkcyjny komin to super sprawa
    Pozdrawiam
    Bożena

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo lubię wielofunkcyjne dziergawki. Bez tej pięknej pogody wycieczka byłaby mniej udana. Pozdrawiam Cię Bożenko ciepło.

      Usuń
  5. Bardzo dobrze Ci w tym kominie, na tle naszych pięknych gór:)
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na tle naszych pięknych gór każdemu w dowolnym kominie byłoby dobrze :) pozdrawiam również serdecznie.

      Usuń
  6. Świetna wycieczka. Piękne zdjęcia :) Komin ładny i na pewno ciepły

    OdpowiedzUsuń